ku oknu, jakby nadsłuchując dalekich odgłosów Paryża, zaniepokojeni czy z nienacka jaka zła wieść nie zamąci miłej ciszy, w której ich serca na nowo ku sobie kwitnąć poczynały.
Zdawało się, iż miarowy odgłos kroków na pierwszem piętrze, wywoływał ich zdziwienie, lecz natychmiastowo przypominali sobie obecność Mikołaja Barthés, który pozostał w domu Piotra od pamiętnego wieczoru, gdy posłyszawszy o zamachu, schronił się tutaj przyprowadzony przez Teofila Morin. Rzadko kiedy schodził na dół, a rzadziej jeszcze zaglądał do ogrodu, lękając się, jak mówił, by go kto nie zobaczył z okien domu stojącego w pobliżu i niedość szczelnie zasłoniętego drzewami, które liści jeszcze nie miały. Bezustanna obawa policyi stała się manią starego konspiratora. Zamknięty więc w czterech ścianach swego pokoju na pierwszem piętrze, chodził po nim całemi godzinami, rytmicznym krokiem więźnia, który dwie trzecie swego życia spędził pod kluczem, karany za niepowściągliwość swą w walce o wolność dla drugich.
Samotność braci rzadko kiedy była przerywaną odwiedzinami znajomych. Od czasu, jak rana Wilhelma goić się zaczęła, Bertheroy przychodził znacznie rzadziej, najczęstszym gościem był Teofil Morin, który co dwa dni zjawiał się wieczorem, zawsze o tej samej godzinie, zapowiadając swe przyjście lekkiem, dwukrotnem pociągnięciem dzwonka. Morin czcił starego Barthésa jako
Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/365
Ta strona została uwierzytelniona.