Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/370

Ta strona została uwierzytelniona.

lecz niewiadomo jakiej był narodowości i nie przyznając się do żadnej ojczyzny, błąkał się po Europie, nie uznając granicznych napisów, i marząc o braterstwie ludów. Zimny, sztywny, z twarzą bladego, jasnowłosego Chrystusa, rzucał krótkie zdania potępiające wszystko co było i co jest, dając do zrozumienia, iż należy wpierw zburzyć a dopiero na oczyszczonym gruncie rzucić zasiew dobra przyszłości. Słuchał w milczeniu opinij głoszonych przez Bache’a, lecz, gdy ten szukał potwierdzenia, że dobrze będzie, gdy świat stanie się jednym wielkim falansterem, Janzen pogardliwie wzruszał ramionami. Po co organizować świat na wzór koszar i odnawiać religię deistyczną w takiej, lub innej formie?... Są to dziecinne mrzonki i sztuczne zabawki niemogące nikogo uszczęśliwić. Precz więc z hipokryzyą i sztucznością, gmach społeczny spruchniał, więc zamiast podpierać go i tynkować — zburzyć go należy i ze świeżych, trwałych materyałów, zbudować dom nowy. Gdy mówiono o czynnej propagandzie rewolucyjnej, o bombach i doraźnem wymierzaniu sprawiedliwości na winnych, Janzen milczał, lecz twarz jego przybierała wyraz błogiego rozmarzenia i nadziei. Widocznem było, iż tę drogę uważał na dziś za najlepszą. Nikt, nic nie wiedział o jego przeszłości; wszakże krążyła legenda, że Janzen był jednym z głównych sprawców zamachu w Barcelonie, a groza tego drama-