Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/374

Ta strona została uwierzytelniona.

kich obozach, które jednakże zdawały się mieć cel jednakowy, nadawały pozory racyi słowom Janzena, utrzymującego, że gmach społeczny przegnił już i wali się bez ratunku, zatem co prędzej zburzyć go należy, nic z niego nie unosząc do przyszłej, nowej budowy.
Pewnego razu, po wyjściu gości, chociaż już była późna, nocna godzina, Wilhelm, zamiast iść na spoczynek, zaczął się przechadzać wielkiemi krokami po obszernem ojca laboratoryum, i i wypowiadał głośno swe myśli, prawie nie zważając na obecność Piotra. Ten słuchał go z przejęciem, zaniepokojony o ile brat podziela jego rozpaczliwe o wszystkiem zwątpienie. Wilhelm zżymał się przeciwko kolektywizmowi państwowemu Mège’a, bo wówczas Państwo, z dyktatorską przemocą, niezawodnie przywróciłoby niewolnicze starodawne poddaństwo, w odmiennej tylko formie. Wszystkie istniejące i ścierające się pomiędzy sobą sekty socyalistyczne, grzeszyły arbitralną dążnością organizacyi pracy, wyzyskiem jednostki na rzecz ogółu. Dobro społeczne zdawało się być w nieuniknionej rozterce z dobrem indywidualnem, były to dwa sprzeczne z sobą prądy, i dla tego, pomijając socyalizm wraz ze wszystkiemi jego odcieniami, Wilhelm stanowczym był zwolennikiem wolnego komunizmu, tej anarchii wyswobadzającej człowieka, anarchii dozwalającej każdej ludzkiej jednostce rozwinąć się dowolnie, bez nacisku na wrodzone jej popędy, by