li, gdy tu wszedł Salvat, stanęła mu w pamięci okropna scena, ujrzana zaraz po wybuchu, zdawało mu się, że widzi, jak na jawie, młodą, ładną, jasnowłosą dziewczynkę, leżącą z ciałem zmiażdżonem pod bramą pałacu Duvillard. Czyż możliwem jest, by ten człowiek, o łagodnej, rozmarzonej twarzy, był sprawcą tak straszliwej śmierci? I ten zbrodniarz, ten szaleniec, znajduje się tutaj, o kilka kroków i mówi z takiem nabożeństwem o swej wdzięczności, o swojem zaniepokojeniu o drugich?...
Wilhelm, ujęty słowami i zachowaniem się Salvata, podał mu rękę, mówiąc:
— Wiem, mój kochany, że jesteś poczciwym człowiekiem, lecz jakże głupio i wstrętnie postąpiłeś! Podrzucanie bomb nie przyśpiesza sprawy! Głupio, bardzo głupio postąpiłeś!
Salvat, nie gniewając się, łagodnie, a nawet z uśmiechem, odpowiedział:
— Ach, panie Fromont, gdyby można, to zrobiłbym jeszcze nie jeden raz to samo. Ale to są moje sprawy... Każdy ma swoje opinie... A w danym wypadku przykro mi było, tylko ze względu na pana, bo pozatem wszystko dobrze... Jestem najzupełniej zadowolony...
Pomimo zaproszeń, Salvat nie chciał usiąść i stojący rozmawiał z Wilhelmem, podczas, gdy Janzen, jakby obcy w całej tej sprawie, niezadowolony z wizyty, którą uważał za niedorzeczną
Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/380
Ta strona została uwierzytelniona.