Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/385

Ta strona została uwierzytelniona.

Skończywszy mówić, wyszedł spokojnie i prawie bez pożegnania, Janzen, który go przyprowadził, zniknął z nim równocześnie i zdawało się, że pojawienie się tych dwóch ludzi wśród nocy, w spokojnym dworka, było tylko ułudnem widziadłem. Noc ich przyniosła i noc ich zabrała, uosząc w nieznane przestrzenie.
Dopiero po chwili dłuższego milczenia, Piotr powstał z krzesła, na którem dotąd siedział nieruchomie i, zbliżywszy się do okna, otworzył je zupełnie, czując konieczną potrzebę odetchnięcia świeżem orzeźwiającem powietrzem. Noc była ciepła i cicha, na niebie, bez księżyca i prawie bez gwiazd, odbijała się w dali blada łuna świateł, jaśniejących na ulicach Paryża, a przytłumiony szmer życia olbrzymiego miasta odbił się aż tutaj, na dalekiem przedmieściu.
Wilhelm, jak zwykle, gdy chciał rozmawiać z bratem, zaczął chodzić po obszernej pracowni i znów zapominając, że brat jest księdzem, rzekł z myślą zwróconą ku Salvatowi:
— Nieszczęsny... jakże rozumiem jego czyn tak straszny, a wywołany nadzieją! Całe życie spędził przy pracy i upędzaniu się za kawałkiem chleba, którego wreszcie ma zabrakło dla wyżywienia najbliższych mu istot. Ta wzrastająca nędza, pomimo wysiłku znalezienia zarobku, wszystko tłomaczy i uwzględnia. A prócz tego bezustanne obcowanie z jemu podobnymi, wymiana z nimi skarg, zaostrzyła w nim bunt przeciwko pa-