nującej na świecie niesprawiedliwości, bunt podtrzymywany i podniecany na publicznych zebraniach, gdzie mówcy i słuchacze, upajając się słowami, potępiają wszystko co jest i łączą się dla zdobycia lepszego jutra... Wiara w to jutro egzaltuje się i niecierpliwszych popycha do gwałtownych czynów, wykonywanych na własną rękę... Tego Salvata znam dobrze i od dawna. Był dobrym robotnikiem i człowiekiem poczciwym, mało wymagającym. Wolał pracować lub marzyć, aniżeli uczęszczać do szynku, lecz niesprawiedliwość, jaką wszędzie, dokoła dostrzegał, doprowadziła go do rozpaczy za siebie, a zwłaszcza za ogół cierpiących. Więc coraz namiętniej oddawał się marzeniom, pragnął złe usunąć i jakże, w prostocie swego umysłu, nie miał zadecydować, że trzeba ujarzmicieli usunąć, a bogactwa ich wysadzić w powietrze, jako złe nabyte, a gorzej jeszcze użytkowane! Gdym przed chwilą patrzał na tego człowieka, zdawało mi się, że widzę przed sobą jednego z pierwszych chrześcian starożytnego Rzymu, nawróconego niewolnika, który w nowej wierze dopatrywał się wyswobodzicielki siebie i, równie jak on nędznych, braci ginących w jarzmie niewoli. Na ich barkach ciążył, kalecząc je i miażdżąc, cały zastęp uprzywilejowanych panów dawnej Romy, dziś już padającej z przesytu zbytku, władzy gnijącej znużeniem wyuzdanych rozkoszy. Niewolnik, na to patrzący, powracał
Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/386
Ta strona została uwierzytelniona.