Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/388

Ta strona została uwierzytelniona.

o nadziei wyzwolin swoich, lecz codziennie bliższy wiedzy, przekonał się o kłamstwie obietnic szczęścia pozagrobowego i pragnie się przyczyczynić do jego rozkwitu na ziemi. Może jest to nowa iluzya, lecz nawet iluzye trzeba odmieniać, by dostosowywać się one mogły do prawd już zdobytych.
— Bracie — rzekł wreszcie Piotr — ależ ty nie możesz sympatyzować z ludźmi, którzy nie wahają się przed zbrodnią! Wstrętne mi jest ich okrucieństwo i dzikość! Wczoraj słuchałem w milczeniu, gdyś wypowiadał swoje marzenia o idealnej anarchii, o szczęśliwym narodzie, którego każdy obywatel byłby swobodny, swobodą innych. Lecz anarchia, przez ciebie marzona, nie ma nic wspólnego z propagandą, jaką spotykamy; czyżby zawsze teorya tak daleką miała wspólność z praktyką?... Ty, bracie, jesteś mózgiem tworzącym plany, lecz do kogóż należą ręce, które działają w tak ohydny sposób?... Ręce zabijające dzieci, wysadzające domy, rozbijające szafy ze złotem?... Czyż przyjmujesz na siebie odpowiedzialność za podobne uczynki?... Czy się nie oburzasz na samą myśl potrzeby zbrodni i kradzieży?
Wilhelm zatrzymał się przed bratem, wołając:
— Zbrodnia, kradzież, nie, nie, ja tego nie chcę! Lecz można to do pewnego stopnia uwzględnić okolicznościami. Nie wiem, czy znasz szczegóły okropnej chwili, jaką przeżywamy obecnie? Zdawałoby się, że jakieś szaleństwo spadło na