Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/395

Ta strona została uwierzytelniona.

pienia samotnie dotąd dźwigany. Wilhelm patrzał na brata strwożony i współczujący.
— Co mówisz, bracie?... A ja myślałem, że stoisz niewzruszenie przy swoich religijnych wierzeniach, że nic nie może zakłócić spokoju twego serca! Wszak jesteś uważany za wzór przykładnegu księdza, czcą cię jak świętego, cuda zdolnego wywoływać swą modlitwą... Piotrze, czy wiesz, że przy tobie nie śmiałem nawet mówić o religii, której jesteś sługą, lękając się zadrasnąć cię nieostrożnem słowem... A ty mi mówisz, że wszystkiemu przeczysz i że w nic, w nic nie wierzysz!...
Piotr odrzekł powoli:
— W nic nie wierzę, bo nic nie ma! Szukałem... uparcie pragnąłem coś znaleźć i uratować się od zwątpienia, lecz nic nie znalazłem, prócz bólu, który mnie wypełnia i serce mi rozsadza!
— Bracie, mój drogi... Piotrze... jakże okropnie musiałeś już cierpieć... A więc religia dziś jeszcze ma swoich męczenników, lecz w odwrotnem biorąc to znaczeniu... o ileż wyższą jest wiara w wiedzę... patrz, ja całe życie do niej się modliłem, co mi nie przeszkodziło zachować młodzieńczy zapał i roić o chimerach!
Pochwycił w swe dłonie ręce Piotra i serdecznie je tuląc, patrzał na przerażoną twarz tego niewierzącego księdza, który w chwili egzaltacyi, przezwyciężywszy swoją dumę, zdobył się na wy-