jawienie swej strasznej tajemnicy, ukrywanej tak starannie w milczeniu i spełnianiu przepisów swego rzemiosła. Jakże niezmiernie ciężkiem musiało być to trwanie w kłamstwie narzuconem dumą gardzącego wszystkiem człowieka! I jakże nieustanne musiał on z sobą wieść walki, by wreszcie z nadmiaru znużenia i obrzydzenia wypowiedzieć całą swą gorycz! Miesiąc temu, Piotr nie byłby przypuścił możliwości takiej spowiedzi. Samotność, w jakiej zamknął się, żyjąc tylko sam w sobie, utrwalała jego katusze. Lecz od pięciu już tygodni żył w oddzielnych jak dotąd warunkach i nie upłynął dzień jeden bez napływu coraz to nowych wrażeń. Wzruszony niespodziewanem zbliżeniem się z Wilhelmem, zamięszany w dramat jeszcze nieukończony, Piotr silnie to wszystko odczuł, a oprócz tego wszak słyszał teraz codziennie prowadzone rozmowy, nasuwające mu cały szereg myśli dotąd nigdy przez niego nieporuszanych. Z coraz wyraźniej zaznaczającą się w samym sobie odmianą, zastanawiał się nad warunkami pracy, nad wyzyskiem roboczego ludu przez możnowładnych chlebodawców, nad nędzą wciąż zagrażającą większości. Nie dalej zaś, jak przed kilku dniami, czyż serce mu nie drgęło niespodziewanym błyskiem nadziei?... Wszak zmienił swe poglądy, potępiające ogół uniwersyteckiej młodzieży, zaczynał teraz wierzyć, iż pracuje ona, by jutro odmiennem i jaśniejszem było
Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/396
Ta strona została uwierzytelniona.