Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/400

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ach, nie mów tego, bracie, bo serce mi się krwawi! Nie wierzę, by zwątpienie spustoszyć cię miało na zawsze! Dopóki iskra życia pozostaje w człowieka, nie należy tracić nadziei! Ty powiadasz, że w nic już nie wierzysz, wszystkiemu zaprzeczasz... ach, bracie, mylisz się, bo każdy z nas żyjących dochowuje do końca coś z pierwotnej swej natury i pieści swoją chimerę, oraz nadzieję... Lecz słuchaj, ty mi wyspowiadałeś się z ran, które ci dokuczają, teraz ja ci opowiem moje marzenia i szalone nadzieje, jakiemi żyję! Ale patrz, jakie to dziwne: ja, człowiek pracy i wiedzy, jestem marzycielem, starym dzieciakiem — i tak jest z wielu innymi ludźmi pracy i wiedzy. Czyżby wiara miała się obecnie rodzić i utrwalać w laboratoryach chemików?
Na myśl zeznań, jakie miał zamiar uczynić przed bratem, Wilhelm uczuł się jeszcze silniej wzruszonym i w porywie serdeczności, objął Piotra ramieniem i, przytulony do niego, zaczął mówić cicho, jakby w obawie, by ktokolwiek nie podsłuchał słów jego wielkiej spowiedzi:
— Dla czegóż nie miałbym ci tego powiedzieć, chociaż nawet moi synowie o tem nie wiedzą. Lecz ciebie odzyskuję teraz, jesteś znów człowiekiem, a nie księdzem, jesteś moim bratem, któremu zwierzam się, jak najbliższemu z przyjaciół. To, że ci się zwierzę, utrwali nasze wrodzone przywiązanie, będziesz mi odtąd droższym,