Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/405

Ta strona została uwierzytelniona.

na każdego spadają chwile zwątpienia... Lecz chcę, byś wraz ze mną wierzył, byś wraz ze mną radował się blaskami nadziei! Bracie, nie ma jak praca! Pracuj i kochaj, a odrodzenie w tobie nastąpi! Gdy zaczniesz żyć, pracując i kochając, pozyskasz zdrowie i spokój!
Uścisk i słowa Wilhelma roztkliwiły Piotra, i, wybuchnąwszy płaczem, zawołał.
— Ach, jakże pragnę uwierzyć temu, co mówisz! Jakże pragnę być uleczonym! Wyznaję, że od czasu, jak zamieszkałeś ze mną, odczuwam pewną w sobie zmianę, i to zmianę ku czemuś lepszemu! Lecz wszystko to jest jeszcze niewyraźne, i nie wierzę, bym mógł odżyć w zupełności! Jestem księdzem, a zatem człowiekiem umarłym, pustym grobowcem, widmem ludzkiej istoty.
Konwulsyjny płacz Piotra oddziałał zaraźliwie na Wilhelma i bracia, spotkawszy się w uścisku, długo wspólnie płakali, a sercem spojeni, przyzywali w pamięci rodziców, by przyłączyli się do nich i boleli wraz z nimi, jak za lat dawnych, za lat dziecięcych skarg i żałości.
Okno, wychodzące na ogród, dotąd pozostało otwartem, a przez szeroką jego pustą ramę napływała noc ciemna, cicha i łagodnie ciepła.