Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/41

Ta strona została uwierzytelniona.

nie, nagle zamilkli. Po chwili, Salvat wziął z ostrożnością worek z narzędziami.
— Wychodzisz na miasto? — spytała kobieta. Może ci się poszczęści, może znajdziesz jaką robotę...
Salvat nic nie odpowiedział, tylko całem ciałem zrobił ruch, jakby wyrzekając się ochoty szukania pracy. Szukał przecież długo i nie znalazł, obecnie więc nie weźmie się do roboty, chociażby mu ją dawano.
— Jednakże postaraj się coś znaleźć... nie mamy grosza w domu... O której godzinie masz zamiar wrócić?...
Znów tylko giestem odpowiedział, mogło to znaczyć, że wróci gdy będzie można a może nie wróci już wcale. W ostatniej chwili, łzy nabiegły mu do oczu i, pochwyciwszy w ramiona córkę, ucałował ją z namiętnym wybuchem przywiązania. Postał chwilę i nagle wyszedł wraz z młodym towarzyszem, niosąc pod pachą skórzany worek, napełniony narzędziami.
— Celinko — rzekła pani Teodora — podaj ołówek a pan niechaj usiądzie do pisania, będzie panu wygodniej.
Gdy Piotr usiadł przy stole, na stołku dopiero co opuszczonem przez Salvata, stara kobieta zaczęła mówić dalej:
— Niechaj pan nie myśli, że Salvat jest złym człowiekiem, chociaż taki mruk z niego... Ciężkie miał życie, więc stał się opryskliwy. Ale dla