Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/418

Ta strona została uwierzytelniona.

kwintnie opięta w długi, czarny tużurek, zdawała się być pewną siebie, jak przystoi na człowieka dyrygującego ważnemi sprawami finansowemi, i dyrektora dziennika, będącego głównym organem Rzeczypospolitej zachowawczej. Jednakże każdy, znający go bliżej, mógł w nim dziś dostrzedz wewnętrzny niepokój. Mrugał nerwowo powiekami i zaraz na wstępie spojrzał badawczo na barona, chcąc zapewne odkryć na jego twarzy wrażenie z przeczytanego artykułu w „Głosie ludu“. Lecz spostrzegłszy, że Duvillard spokojnie i z rozjaśnioną twarzą żartuje, bawiąc rozmową Rozamundę, Fonsègne nabrał wiary w swoją gwiazdę. Wszak nigdy dotąd niepośliznęła mu się noga, zatem i tym razem zwycięzko przebrnie trwożne godziny, grożące zdradą wiernego mu zawsze szczęścia. Opanowawszy się natychmiast, zaczął swobodnie rozmawiać z Ewą o sprawach Przytułku.
Wtem baronowa przypomniała sobie sprawę Laveuve’a, rzekła więc z ożywieniem:
— Czyś pan nie widział się z księdzem Fromont?... Dawno u nas nie był.. a chciałabym mu powiedzieć dobrą nowinę... On tak serdecznie nam wszystkim polecił tego starego biedaka.. Laveuv’a... Otóż będzie zadowolnionym... Wszystkie formalności zostały przyśpieszone i od trzech dni mamy w Przytułku łóżko dla Laveuve’a... Ksiądz Fromont może go nam przyprowadzić; kiedy zechce.