Ponieważ wiadomem już było, że Gerard i Duthil nie przyjdą, nie zwlekano dłużej ze śniadaniem, i całe towarzystwo, zebrane w saloniku, przeszło do sąsiedniej jadalnej sali. Ewa zajęła miejsce pomiędzy generałem de Bozonnet i Fonsègne, a Duvillaad pomiędzy Rozamundą a panią Fonsègne, Kamilla i Hyacynt usiedli przy dwóch przeciwnych końcach stołu. Dzisiejsze śniadanie miało w sobie coś pośpiesznego, nienormalnego, co chwila któraś z służących wchodziła, by złożyć raport swojej pani i otrzymać od niej rozkazy, drzwi zamykały się z hałasem, mury odbijały stuk młotków w dolnych salonach pałacu. Spokojny, zwykły tryb życia ustąpił zamięszaniu, wywołanemu mającą się odbyć uroczystością. Rozmowa, toczona przy stole, była urywaną, gorączkową, biesiadujący bowiem mimowoli ulegli gorączkowej atmosferze, panującej dziś w domu państwa Duvillard. Ktoś zaczął mówić o wczorajszym balu u ministra spraw wewnętrznych, natychmiast ktoś drugi zagadał o jutrzejszej popularnej uroczystości pół-pościa, a każdy powracał do sprawy najważniejszej, do zaraz otworzyć się mającego Bazaru. Wymieniano cyfrę wydatków zrobionych na zakupy, bawiono się w przypuszczenia co do cen, jakie będą nakładane przez damy sprzedające, obliczano możliwe zyski, lecz urywane, niedopowiadane o ten zdania plątały się ze światowemi pogłoskami, ze śmiechem i próbami dowcipów.
Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/421
Ta strona została uwierzytelniona.