Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/423

Ta strona została uwierzytelniona.

ka. Malują się, krygują i przypuszczają, że ktokolwiek da się na to złapać i weźmie je za młode! A z upodobaniem ubierają się biało, jak do pierwszej komunii! Oj, takie panie, to najgorsze, wartoby było, żeby młodzież strzegła się padać ofiarą ich zalotności... Wstręt i obrzydzenie we mnie budzą te przestarzałe samice!
Nerwowym ruchem Ewa powstała, mówiąc:
— Przepraszam państwa, lecz musimy się śpieszyć... Przejdźmy więc na kawę do sąsiedniego pokoju... I tak lękam się, czy nam czasu starczy, by trochę odetchnąć... Lecz dziś wszystko idzie przyśpieszonym trybem...
Kawa była podana w saloniku niebiesko-srebrnym, a w pobliżu okna postawiono olbrzymi kosz z herbacianemi różami, które napełniały powietrze swym przedziwnym zapachem. Baronowa, namiętnie lubiąc kwiaty, zapełniła niemi cały pałac, tak iż zdawało się, że wiosna tutaj wiecznie panuje.
Trzymając w ręku parującą filiżankę czarnej kawy, baron zaprosił Fonsègne’a do swego gabinetu na cygaro, chcąc z nim pomówić bez świadków, drzwi wszakże pozostawił otwarte i do saloniku zalatywały chwilami echa basowych ich głosów, mięszających się w żywo prowadzonej dyskusji. Generał de Bazonnet, rad że nareszcie spotkał tutaj osobę poważną i umiejącą słuchać, usiadł przy pani Fonsègne i opowiadał jej bardzo długą i zawiłą historyę żony