Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/428

Ta strona została uwierzytelniona.

ciemne suknie, to wiedz, że je kładę z twojego powodu... chcę, byś zrozumiała niewłaściwość twoich białych sukien...
— Nie rozumiem, dlaczego cię oburzają moje białe suknie.
— Owszem... rozumiesz... nie udawaj... Lecz jeżeli chcesz, bym mówiła wyraźniej, to powiem... Otóż wiedz, moja kochana mamo, że znajdują się tacy, którym się podobam, pomimo, że mnie uważasz za niegodną mierzenia się z tobą... podług ciebie jestem brzydką, szpetną... otóż niewszyscy są tego zdania...
— Jesteś brzydką, bo nie starasz się być inną... przecież zwykle tylko to ci zarzucam.
— Niepotrzebnie mi to zarzucasz, bo taką, jaką jestem, umiałam się podobać... i podbiłam serce, pomimo że nie umiem się ubierać.
— A czyjeż to serce?... Dlaczegoż nic o tem nie wiemy?... Niechajże się ten kawaler oświadczy i co rychlej z tobą ożeni...
— O bądź spokojna, moja kochana mamo, on napewno ożeni się ze mną! Toż to będzie dla ciebie uciecha! Pozbędziesz się mego widoku, ale może jesteś już w obawie, że brzydko mi będzie w stroju panny młodej?...
Obie kobiety unosiły się w walce, sztyletując się oczyma, a chociaż zdawało się im, że mówią szeptem, głosy się im wyrywały z gardła. Kamilla, patrząc z okrucieństwem na matkę, zawołała tryumfująco: