Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/429

Ta strona została uwierzytelniona.

— Temi dniami, Gerard przyjdzie oświadczyć się o moją rękę.
Ewa pobladła i, prawie nie zrozumiawszy, spytała.
— Gerard?... Dlaczego mi to mówisz?
— Dla czego?... Dlatego że Gerard mnie kocha i Gerard chce się ze mną ożenić, więc o nim muszę mówić a nie o kim innym... Tak Gerard, Gerard mnie kocha... Dosyć się nasłuchałem twoich złośliwych uwag... nie ma dnia, byś mi nie wyrzucała mojej szpetoty... mojej potworności.. jak widzisz, Gerard jest innego zdania... gusta macie odmienne...
Zamilkły i zdawało się, że kłótnia się skończyła. Lecz była to tylko pauza, odpoczynek wobec okropności naraz ujawnionej i odtąd na zawsze dzielić je mającej. Nie były to już matka i córka, lecz dwie rywalki, nienawidzące się i lękające się wzajemnie.
Ewa, dysząc, spojrzała dokoła, czy aby nikt nie nadchodzi i nikt nie podsłuchuje, wreszcie rzekła stanowczo:
— Tobie niewolno wychodzić za mąż za Gerarda!
— Dlaczego?... czy powiesz dlaczego, właśnie za Gerarda niewolno mi wyjść za mąż?...
— Bo ja tego niechcę... a niechcę, bo to jest niemożliwe.
— Wykrętów nie lubię... powiedz przyczynę. Powiedz wyraźnie!