Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/431

Ta strona została uwierzytelniona.

napływać. Ewa kiwnęła głową na znak, że zaraz pójdzie, lecz tymczasem mocno oparła się o konsolę w obawie, że nogi nie zdołają jej utrzymać.
Hyacynt, stanąwszy blizko siostry, rzekł, patrząc w inną stronę:
— Prowadzisz się idyotycznie... po co wyzywasz mamę do kłótni?... Lepiej były byście zrobiły, idąc na dół zaraz po kawie. Idźcie teraz, bo znów się na siebie rzucicie...
Kamilla gniewnie odparła:
— Wynoś się i zabieraj z sobą ich wszystkich. Lepiej nam będzie nie mieć was na karku!
Hyacynt spojrzał na matkę wzrokiem syna świadomego o przyczyny zajścia, Znajdował, że to wszystko jest zbytecznem i wprost śmiesznem. A z politowaniem widząc brak energii w matce, nieumiejącej stawić czoła tej żmii, jak nazywał siostrę, ruszył ramionami i pozostawiając je, by dalej trwały, kiedy chcą, w swej głupiej chęci kłócenia się, postanowił uprowadzić i zatrzymać gości w najodleglejszym rogu wielkiego czerwonego salonu. Wśród chwilowej ciszy, słychać było dolatujące wybuchy śmiechu Rozamundy i monotonny głos generała, który bawił panią Fonsègne nowo rozpoczętem opowiadaniem. Matka i córka myślały, że są same, lecz z sąsiedniego pokoju doleciały ich uszów głosy barona i Fonsègne’a. Zatem ojciec mógł usłyszeć treść