Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/433

Ta strona została uwierzytelniona.

Ty, mamo, już zapomniałaś o tem, bo twoja młodość oddawna przeminęła... Lecz masz na mnie przykład: jestem brzydką ale młodą, a więc tą młodością ponętna, pachnąca, oczy mam błyszczące, usta świeże... A włosy moje tak są gęste i długie, że gdybym chciała, mogłabym okryć się nimi jak najwspanialszym płaszczem... Tak, tak, nawet najszpetniejsza dziewczyna ma swój wdzięk będąc młodą... Rozumiesz więc, że dla kobiety w twoim wieku jest niebezpiecznem i bolesnem mierzyć się z kobietą młodą, chociażby nawet potwornie brzydką... Ale cóż chcesz, moja droga mamo... wszystko mija, więc i dla ciebie wszystko już minęło, już się skończyło i to nazawsze, bezpowrotnie. Prawda, że byłaś piękną, lecz teraz, chociaż usiłujesz odmładzać się sztucznie, jesteś już tylko ruiną... i zapewne jest ci wstyd twojej starości, jest ci gorzko, gdy sobie to uprzytomnisz przed lustrem.
Mówiła, kładąc nacisk na każde słowo, pragnąc, by jak sztylet dosięgło serca stojącej przed nią matki. Łzy nabiegły do oczu Ewy, czuła się dotkniętą w najboleśniejszą ranę. Ach, tak, była bezbronną wobec starości, zaczynającej już psuć dawną jej piękność! Bolała na myśl, że miłość odwróci się od niej na zawsze! Była więc już tylko tym przejrzałym owocem opadłym z drzewa i skazanym na wieczne zatracenie.
— Matka Gerarda nigdy nie pozwoli, by jej syn z tobą się ożenił!