Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/435

Ta strona została uwierzytelniona.

ustąpić, pomimo, że w każdej chwili mógł ktoś nadejść i odkryć przyczynę okropnego pojedynku matki z córką. Od czasu do czasu rozlegał się wesoły śmiech ojca, rozmawiającego w sąsiednim pokoju, przy drzwiach prawie roztwartych.
— Zkąd wiesz, że on ciebie kocha?... To twój wymysł! Bo to nieprawda! Nieprawda. On tobie nie mógł tego powiedzieć!
— Owszem. Powiedział mi ze dwadzieścia razy i powtarza za każdem spotkaniem.
— Żartuje sobie z ciebie!... Żartuje, a ty się na tem nie poznajesz! Albo uważa cię za dziecko i mówi ci słowa bez żadnego znaczenia. Przecież nigdy ci nie powiedział, że chce się z tobą ożenić?...
— Niejednokrotnie mówiliśmy o tem z sobą, a Gerard sam o tem rozpoczyna rozmowę, gdy jesteśmy sami. Obecnie już jesteśmy w zupełnem porozumieniu. Gerard będzie usiłował przekonać swoją matkę, a gdy trudności z tej strony będą usunięte, oświadczy się oficyalnie moim rodzicom. Lada dzień to nastąpi.
— Kłamiesz, bezczelnie kłamiesz! Chcesz mi dokuczyć, więc kłamiesz, kłamiesz!
Rozpacz Ewy wybuchła w tym protestującym okrzyku. Już zapomniała, że jest matką i że mówi do córki. Była tylko rozkochaną kobietą, znieważoną przez tryumfującą rywalkę. Wyznała wszystko, zanosząc się od płaczu: