Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/438

Ta strona została uwierzytelniona.

W szale rozpaczy i gniewu Ewa przypomniała sobie, że jest matką, a więc że może skarcić tę wyrodną córkę. Nie mając kija, ani szpicruty pod ręką, wyrwała z żardinierki wysoką gałąź z kwitnącemi żółtemi różami i ciernistą łodygą smagnęła twarz Kamilli. Kropla krwi ukazała się na skroni, przy samej powiece.
Do wściekłości doprowadzona, Kamilla rzuciła się ku matce z podniesioną ręką, gotową do wymierzenia razu.
— Strzeż się, bo zapomnę, że jesteś moją matką i obiję cię jak ostatnią łajdaczkę... Lecz przebaczam ci tym razem... ale wiedz, że chcę mieć Gerarda... Gerard będzie moim mężem... odbiorę ci go ze skandalem, jeżeli nie ustąpisz dobrowolnie... radzę, byś o tem zapamiętała!
Uderzywszy córkę, Ewa nagle osłabła i osunęła się w fotel. Wzburzona była przebytą sceną a zarazem czuła wstręt do poniżającej kłótni. Egoistyczna jej natura potrzebowała spokojnego, szczęśliwego życia, ciągłych pieszczot, pochlebstwa i szeptu uwielbień.
Kamilla w groźnej, szyderczej postawie pożerała matkę oczyma, rada, że mogła być jawnie sobą. Czuła się upojoną swojem okrucieństwem.
Zapadło długie milczenie i tylko śmiech ojca rozlegał się tuż obok.
Wtem do saloniku wbiegł Hyacynt. Zastał Kamillę wpatrzoną z okrucieństwem w matkę,