Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/443

Ta strona została uwierzytelniona.

Piotr osłupiał, słuchając:
— Laveuve... On umarł.
Teraz Ewa się zadziwiła.
— Czyż być może?.. Naprawdę umarł?... Pan mi nic o tem nie mówiłeś. Nie! To jest niemożebne! Przecież tyle było kłopotu z przyśpieszeniem jego sprawy! A w razach koniecznego pośpiechu, mamy do załatwienia daleko więcej formalności, aniżeli w zwykłych okolicznościach, gdy sprawa podąża normalnym trybem. Starań było bez miary z powodu Laveuve’a.. a ile papierów!.. Całe stosy zapisano, żeby go módz jak najśpieszniej przyjąć do Przytułku. Ale pan zapewne tylko żartuje, mówiąc mi o jego śmierci? Powiedz mi, proszę, czy naprawdę Laveuve umarł, pomimo wszystko, cośmy dla niego zrobili?...
— Tak, umarł. Już miesiąc upłynął od dnia jego śmierci.
— Doprawdy?... Miesiąc... już miesiąc jak Laveuve umarł! Nigdybym się nie była tego spodziewała! Nie mogliśmy nic o tem wiedzieć, bo zniknąłeś pan od jakiegoś czasu... Lecz co za nieszczęście, że ten Laveuve umarł! Pan nie wie zapewne, ile to nam sprawi kłopotu, bo wszystko, co się zrobiło przez ten miesiąc, trzeba będzie odrobić... Nasze przepisy nieubłagalnie nam to nakazują... Doprawdy, niespodziewałem się tak złego obrotu sprawy...
— Najmocniej panią przepraszam... rzeczywiście powinienem był panią zawiadomić o śmierci