dzia?... Czy Salvat jest wymyśloną postacią? Czy policya rzeczywiście wpadła a trop właściwy?... Czy zbrodniarz będzie ujęty?... Amadieu bronił się od dania odpowiedzi na te wszystkie pytania, słusznie utrzymując, że sprawa ta jest poza obrębem jego wiadomości, a stanie się jego sprawą dopiero z chwilą, gdy Salvat zostanie aresztowanym i oddanym w jego ręce. Lecz słowa sędziego były w niezgodzie z wyrazem jego twarzy, z intonacyą jego głosu, całem zachowaniem się dawał do zrozumienia, że wie bardzo dużo a stalowe jego oczy połyskiwały znacząco, jakby zapowiadając niezmiernie ważne wypadki w jak najbliższym czasie. Mnóstwo młodych, strojnych kobiet otoczyło rozmawiających dwóch mężczyzn, pragnąc chociażby jedno słowo dosłyszeć o tej okropnej historyi, jaka je przerażała, jak dzieci wylękłe opowiadaniami o wszędzie zaczajonych opryszkach. Z miną człowieka niemającego chwili do stracenia, Amadieu uwolnił się od pytań dziennikarza, i, jakby nie widząc rozgorączkowanych kobiet śledzących za każdem jego słowem i ruchem, zbliżył się do sklepu baronowej i, kupiwszy od Rozamundy parosusową papierośnicę za dwadzieścia franków, natychmiast skierował się ku wyjściu.
Poznawszy zdaleka Piotra, Massot przyszedł go powitać i, z właściwą sobie gadatliwością, rzekł zaraz na wstępie:
Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/445
Ta strona została uwierzytelniona.