— Jak pan sądzisz, wszak Salvat musi już być daleko?... Niegłupi czekać na policję!... Pewnie, że zemknął natychmiast po zamachu i nie w Paryżu go znajdą... Doprawdy, że policja jest nieoszacowaną ze swojemi poszukiwaniami! Za boki się biorę od śmiechu, gdy wspomnę różne jej niepowodzenia!...
Już miał rozpocząć opowiadanie któregoś wspomnienia, gdy stanęła przed nim Rozamunda, przywołując za sobą Hyacynta.
— Panie Massot — zaszczebiotała — pan wszystko wiesz i wszędzie uczęszczasz... zatem osądź pan bardzo ważną sprawę pomiędzy nami... „Muzeum okropności“ na Montmartre, ta kawiarnia, w której co wieczór śpiewa Legras, ową piosnkę o „Kwiatach rosnących na bruku“.
— Zachwycające miejsce... urocze... nie śmiałbym tam nikogo zaprowadzić.
— Pan żartujesz, a ja na seryo się pytam... Otóż, przyznaj pan, że uczciwa kobieta może tam pójść, jeżeli jej towarzyszy ktoś znajomy — mężczyzna należący do jej kółka towarzyskiego!
I nie czekając na odpowiedź, zwróciła się w stronę Hyacynta, wołając uradowana:
— A co?... Widzisz, mój drogi, że pan Massot nie przeczy... przyznaje mi rację! Zatem musisz mnie tam zaprowadzić! Pójdziemy dzisiaj, pójdziemy, jakże się cieszę!
Wybuchnąwszy śmiechem, uciekła i, stanąwszy w swoim sklepie, z wdziękiem i przymileniem,
Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/446
Ta strona została uwierzytelniona.