Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/447

Ta strona została uwierzytelniona.

sprzedała pudełeczko szpilek wiekowej damie, która zapłaciła jej dziesięć franków, za przedmiot wartości jednego susa.
Popatrzywszy za odbiegającą Rozamundą, Hyacynt wycedził przez zęby, z miną człowieka do głębi rozczarowanego życiem:
— Idyotka... cieszy się chęcią zobaczenia nocnej kawiarni!...
Massot okazał się pobłażliwym i filozoficznie ruszywszy ramionami, rzekł, że każda kobieta lubi nowość i potrzebuje rozrywki. Hyacynt, przybrawszy minę jeszcze więcej znudzoną, odszedł zwolna w stronę ładnych, młodych panien sprzedających bilety loteryjne, a Massot śledząc wzrokiem wymuszoną jego postać, szepnął:
— Byłby już na niego czas, by jaka kobieta nauczyła go być mężczyzną...
Lecz nagle zamilkł, patrząc z zaciekawieniem w stronę drzwi, a po chwili nachyliwszy się do Piotra, rzekł:
— Wiesz pan, Duthil przyszedł! Cóż ten Sagnier plótł rano w swoim dzienniku, zapewniając, że Duthil spać dziś będzie w kozie... w Mazas...
Duthil, uśmiechnięty, promieniejący, szybko przebijał się przez tłum w stronę sklepu baronowej, w pobliżu którego spostrzegł barona Duvillard, w dalszym ciągu rozmawiającego z dyrektorem „Globu“. Jeszcze będąc zdaleka, mrugał znacząco i dawał znaki ręką, pragnąc corychlej powiadomić barona o zwycięztwie, jakie odniósł w tru-