patrz, zdaje mi się, że panna Kamilla cieę woła...
Rzeczywiście tak było, bo Kamilla nie spuściła oka z Gerarda od chwili, gdy przybył, i uśmiechała się ku niemu zdaleka, wyczekując, by spojrzał w jej stronę. Teraz spojrzenia ich spotkały się i Gerard czuł się zmuszonym iść ku niej, pomimo, że spostrzegł zrozpaczone oczy Ewy, przyzywające go ku sobie. Kamilla wiedząc, że matka będzie teraz na nią patrzeć, powitała się z Gerardem z zalotnym wybuchem serdeczności, a korzystając ze swobody dozwolonej pannie sprzedającej na cel dobroczynny, zaczęła narzucać Gerardowi różne kupna, wkładając mu do kieszeni sprzedawane drobiazgi, filuternie ściskając go za ręce pod pozorem, że mu oddaje wybrane przedmioty. Śmiała się, żartowała, była wesołą, wiedząc, że tym sposobem ciężkie ciosy zadaje obserwującej ją rywalce.
Ewa, nie mogąc dłużej zapanować nad sobą, postanowiła ich rozłączyć, przywołując Gerarda, lecz zatrzymał ją Piotr, który przed wyjściem ztąd, chciał jej objawić myśl, jaka go nagle opanowała.
— Pani wspomniała o licznych kłopotach, jakie musiała przezwyciężyć, chcąc dać miejsce w Przytułku dla Laveuve’a... Otóż skoro Lavauve umarł, pozostaje miejsce do zajęcia... Proszę, jeżeli to możebne, niech pani będzie łaskawą zatrzy-
Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/452
Ta strona została uwierzytelniona.