Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/455

Ta strona została uwierzytelniona.

sisz uwzględnić moją prośbę... Chcę cię widzieć na osobności.
Gerard pobladł, przerażony myślą sceny, jaka zajdzie przy żądaniu i dawaniu objaśnień. Chcąc chociażby chwilowo tego uniknąć, rzekł:
— Ale tam, gdzie zwykle, nie można... Adres stał się wiadomym.
— Zatem, w lasku Bulońskim... jutro o godzinie czwartej... w tej restauracyi, w której już mieliśmy schadzkę.
Nie mogąc dłużej się bronić, przyrzekł i pożegnał się z Ewą, widząc, że Kamilla nie przestawała badawczo na nich patrzeć. Nieco uspokojona, Ewa raczyła zająć się teraz sprzedażą, bo natłok kupujących zwiększał się przed jej sklepem i nie można było nadążyć żądaniom, chociaż Rozamunda i inne pomagające damy, usługiwały z werwą godną podziwu. Ewa sprzedawała, jakby od niechcenia, z miną dojrzałej wiekiem bogini, a oczy jej pobiegły za Gerardem, który przyłączył się do grupy, złożonej z barona, Fonsègne’a i Duthila. Panowie ci mówili z podnieceniem o dzisiejszym wieczornym obiedzie, mającym zdecydować o przyszłości Sylwii.
Piotr, porzucony i zapomniany przez baronowę, został czas jakiś na miejscu, nie mogąc się ruszyć z powodu całego zastępu kobiet, zagradzających mu przejście. Pomimo woli słyszał więc znaczną część rozmowy Ewy z kochankiem. Lecz oddawna znał tę tajemnicę wszystkim wiadomą,