przy ulicy Charonne, jednakże każdego miesiąca dawał mu część swoich dochodów na wspólne jałmużny, a ksiądz Rose uważał się zobowiązanym do składania mu szczegółowego o tem sprawozdania. Mieli zamiar rozpatrzeć te kwestye zaraz po obiedzie i wspólnie się zastanowić, czy nie możnaby lepiej i czynniej zorganizować pomoc środkami, jakiemi rozporządzali. Zacny ksiądz Rose promieniał radością, zadowolniony z dzisiejszego wieczoru, jaki spędzi z kochanym swym przyjacielem i przy zajęciu się sprawami biednych. Niesienie im ulgi było jedyną przyjemnością jego życia, a jakkolwiek częste spotykały go napomnienia od władzy duchownej, nieuleczalnie powracał do swego nałogu, pędzony żądzą swego współczującego serca.
Widząc uradowanie, jakie sprawił swoim przyjściem, Piotr czuł się szczęśliwym, i wśród głębokiej ciszy wypoczywał, poddając się z rozkoszą prostocie i dobroci tu panującej. Oczekując na obiad, wśród rozmowy, Piotr przypomniał sobie o wakującem miejscu dla starca w Przytułku inwalidów pracy i obietnicy baronowej Duvillard, że zaczeka, by ksiądz Rose przyprowadził jednego ze znanych sobie nędzarzy. Nie odkładając na później, przedstawił rzecz całą swemu gospodarzowi.
— Ach, moje drogie dziecko, nie jednego, lecz wszystkich potrzebujących chciałbym zabezpie-
Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/458
Ta strona została uwierzytelniona.