Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/460

Ta strona została uwierzytelniona.

— Moje dziecko, powiedz, wszak pójdziemy razem?... Będę się potem pilnował i postaram się być posłusznym rozkazom moich przełożonych... Lecz osądź sam, wszak tym razem jestem nieledwie że zmuszonym okolicznościami, bo gdzież odnajdziemy „starego“, jeżeli nie tam?... Zatem pogawędzimy do godziny jedenastej, bo pierwej iść tam nie można... A wiesz, rad przytem będę, że ci pokażę taki nocny Przytułek... Nigdy nie było ku temu sposobności... Ach, ileż nędzy i cierpienia jest wśród takiego ludzkiego stada!... A może zdarzy się szczęśliwa okoliczność, że zaraz znajdziemy „starego“, a może uda się nam wesprzeć i jakiego innego nędzarza!
Ksiądz Rose, promieniejąc radością, zapalał się a Piotr z serdecznem wzruszeniem, podziwiał młodzieńczość tego apostoła, o sercu przepełnionem współczującą miłością wszystkich cierpiących.
— Zatem rzecz ułożona — rzekł. — Rad jestem, że spędzę z tobą wieczór, mój ojcze, a nasza wyprawa do nocnego Przytułku przypomni mi nasze dawne wyprawy, z których powracaliśmy z sercem wezbranem bólem a zarazem radością.
Służąca postawiła zupę na stole, a podczas gdy dwaj księża mieli już zasiąść do stołu, odezwał się nieśmiało dzwonek przy drzwiach wchodowych. Po chwili, gdy ksiądz Rose dowiedział się, że to pani Mathis, sąsiadka, która przyszła