Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/468

Ta strona została uwierzytelniona.

mnie myśl, że po mojej śmierci Gerard pozostanie bez środków do życia, niezdolny do zapewnienia sobie utrzymania. Sam, bezemnie, którą ciężka dola nauczyła oszczędności, sztucznego maskowania niedostatku... Cóż się z nim stanie, gdy mnie zabraknie?... On, pomimo swoich lat jest niedołężnym, jak małe dziecko, jest chorowitym i niezdolnym do żadnego wysiłku... Cóż będzie z Gerardem, gdy umrę? Czy jemu nie przyjdzie myśl umrzeć, by uniknąć biedy...
Nie mogąc dłużej powstrzymać łez, rozpłakała się, bolejąc nad losem swego ukochanego jedynaka, ostatniego potomka rodu, przedstawiciela świata o skończonej już karcie dziejowej. Markiz odczuł cały ogrom rozpaczy tej matki, widzącej otchłań otwartą i nieuniknioną, a chociaż był bogatym, nie śmiał ofiarować swego majątku, nie miał prawa narzucać się z tem. Milczał czas jakiś, wreszcie odezwał się głosem drżącym z bólu i ze wzruszenia:
— Domyślam się, osądziłaś, że należy ci cofnąć dotychczasowe postanowienie; myślisz o małżeństwie Gerarda z córką tej kobiety!... Ach, cóż to za nieszczęście! I jakże ogromnie musisz nad tem boleć! Wszak niedawno mówiłaś, że nigdy na to nie zezwolisz! Że wolisz śmierć, aniżeli takie poniżenie! Ach, a teraz, teraz... ty się zgadzasz! Już się zgodziłaś! Powiedz, wszak odgadłem... odczułem?...