Płacz nie pozwolił jej zaraz odpowiedzieć i przygnębiająca cisza zapanowała w ciemnym salonie, popiół zasypywał ostatnie iskierki ognia w kominku. Płakała, lecz myśl jej uparcie krążyła dokoła małżeństwa Gerarda z Kamillą, bo był to jedyny sposób zapewnienia szczęśliwego życia ukochanemu synowi. Radowała się tą jasną dla niego przyszłością, lecz zarazem bunt wrzał w jej sercu.
— Nie, nie, ja jeszcze się nie zgadzam, jeszcze nie mogę się zgodzić, lecz walczę z sobą, walczę bezustannie, i nie zdołam ci wypowiedzieć, jaką to dla mnie jest okropną męczarnią...
Znów płakała, a po chwili szepnęła głosem złamanym:
— A jeżeli nadejdzie bolesny dzień, że ustąpię, to wierzaj mi, mój drogi, że nie mniej od ciebie odczuję całą okropność podobnego małżeństwa. Bo uważam to, jako tragiczny koniec rodu, naszej rasy, naszego honoru!
Ostatnie słowa rzuciła, jak krzyk rozpaczy, nic więc pozatem nie mógł znaleść, by ją utrzymać przy pierwotnej niezłomności postanowienia. Markiz był wierzącym katolikiem i wiernym rojalistą, a wszystko, co widział dokoła siebie, potwierdzało go w przekonaniu, że dawny świat, jego świat, usuwa się w przepaść, w której bezpowrotnie zaginie. Lecz jakiż ból przeszył mu serce, gdy spostrzegł teraz, że nawet ta ukochana przez niego kobieta, to czyste bóstwo całego
Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/469
Ta strona została uwierzytelniona.