Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/470

Ta strona została uwierzytelniona.

jego życia, pada dziś ofiarą okropności istniejącego stanu rzeczy. Katastrofa zagłady wydała mu się tem straszniejszą. Zbolały, osunął się na kolana przed tą nieszczęsną ofiarą i męczennicą, a usta jego, niezdolne do znalezienia słów pociechy, złożyły pocałunek na ręku płaczącej przyjaciółki.
Gdy po chwili, z rozkazu hrabiny, służąca wniosła zapaloną lampę, prawie równocześnie wszedł Gerard. Przy wieczornem oświetleniu salon nabrał żywszego wdzięku, meble i obicia w stylu Ludwika XVI zdawały się łagodnie promienić. Gerard był ożywionym, pragnął rozweselić matkę przed zawiadomieniem jej o konieczności swego wieczornego wyjścia. A gdy wreszcie opowiedział, że przyrzekł przyjaciołom być z nimi na obiedzie, matka zwolniła go od dotrzymania jej towarzystwa, rada z jego wesołości.
— Idź, idź... na ten obiad, tylko nie zmęcz się, pamiętaj o swojem zdrowiu... Ja postaram się zatrzymać na obiad poczciwego Morigny. Około dziewiątej godziny przyjdzie generał, a także i Larombière. Więc bądź o mnie spokojnym, nie będę sama.
Gerard pozostał jeszcze chwilę, porozmawiał z markizem, a następnie wysunąwszy się z salonu, kazał się zawieść do Café Anglais na Wielkich bulwarach.
Gdy tam przybył, restauracya pełną już była gości, a na schodach, wiodących do oddzielnych