Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/471

Ta strona została uwierzytelniona.

saloników, spotkał mnóstwo strojnych kobiet, szeleszczących jedwabnemi sukniami, w bogatych długich futrach rozpiętych u szyi, ledwie zatrzymanych na obnażonych ramionach. Lampy elektryczne jaśniały na wszystkich korytarzach, a przez uchylone drzwi niektórych salonów, można było widzieć biesiadników, przybywających tutaj w wesołem towarzystwie, dla hulaszczego spędzenia wieczoru. Wszystko tu tchnęło zbytkiem, swawolą, rozbestwieniem i prostytucyą, a mury drgać się zdawały odgłosami codziennie powtarzających się orgij.
Salon, zatrzymany na dzisiejszy wieczór przez barona Duvillard, jaśniał przepychem, przygotowany jak do królewskiej uczty. Cały przybrany kwiatami, lśnił się od kryształów i sreber. Zastawa stołu tak była rażąco wspaniałą, iż Gerard nie mógł powstrzymać ironicznego uśmiechu, a przy sześciu nakryciach leżące menu, zapowiadało potrawy i wina najrzadsze i najdroższe.
— Cóż na to mówicie, moi panowie! — zawołała Sylwia, którą już tu zastał w towarzystwie barona, Fonsègne’a i Duthila. Szykowna zastawa?... Postarałam się, by tak było! Niechajże się zadziwi ten wpływowy, sławny krytyk!... Gdy się taki obiadek wyprawia dziennikarzowi, można od niego żądać, by zrobił, co powinien!
By własną osobą olśnić i zwyciężyć, Sylwia umyśliła dziś włożyć zachwycającą suknię z żółtego atłasu, pokrytego staroświeckiemi koronkami.