Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/473

Ta strona została uwierzytelniona.

zaś, milcząc, podziwiał i krążył w pobliżu Sylwii, patrząc na nią, a więcej jeszcze na wytworność jej stroju, na przepych koronek, mieniące się ognie olśniewających kosztowności i z giestami wprawnej garderobiany, poprawiał fałdy sukni, lub pukle rozwiewających się jej włosów.
— Któraż to godzina, że jeszcze nie przyszedł ten wasz sławny krytyk! Doprawdy, źle jest wychowanym, każąc nam czekać na siebie!
Krytyk wreszcie nadszedł, lecz, spóźniwszy się o minut kilkanaście, a zaraz na wstępie za to przepraszając, zapowiedział, że nie może dłużej pozostać, niż do godziny wpół do dziesiątej, koniecznie bowiem musi się pokazać w nowo założonym teatrze przy ulicy Pigalle. Lat miał około piędziesięciu, był wysoki, barczysty, o twarzy pełnej i z bujnym zarostem. Niegdyś uczeń szkoły Normalnej, przesiąkł jej dogmatyzmem i pedanteryą, a chociaż od lat dwudziestu należał do paryzkiej prasy i miał sposobność ocierania się we wszystkich światach stolicy, pozostał magistrem. Im więcej czynił wysiłków, by pozbyć się tej cechy, tem wyraźniejszą się ona stawała. Chciał być wobec kobiet sceptycznym, lekkim, wytwornym, lecz pracowicie usnute ku temu plany, pozostawały tylko tworami jego wyobraźni, zawsze mu bowiem brakowało odwagi do wprowadzenia ich w wykonanie i w salonach, do których uczęszczał, pozostawał ociężałym magistrem o cia-