Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/475

Ta strona została uwierzytelniona.

traw świadczyły, że chciano użyć przyjemności powiedzenia sobie, że nikt inny nie był w stanie rzucić takiej sumy złota, by mieć na swym stole to, co dziś było najrzadszem i najdroższem, chciano się delektować myślą, że nikt inny tego dziś nie jadł, i nikt dziś więcej nie mógł zmarnować. Wpływowy krytyk chciał ukryć swój podziw, pragnął udawać, że jest przyzwyczajony do tego trybu życia, lecz w miarę, jak zmieniały się dania i wina, stawał się uniżony, służalczy, obiecywał swoje poparcie, przyrzekał więcej, niż chciał. Był wesoły, puścił kilka prawie udanych dowcipów, lecz wciąż się wysilając w tym kierunku, zaczął przesadzać miarę dozwolonych żarcików. Wszakże po pieczystem i winach burgundzkich, gdy podano szampana, nie mógł już dłużej udawać motylkowatego światowca, natura wzięła górę i, będąc już tylko sobą, stał się gadatliwym pedantem, a przedewszystkiem magistrem. Zaczęto mówić o roli Pauliny w „Polieukcie“, w której Sylwia pragnęła wystąpić na scenie teatru Komedyi francuzkiej. Zachcianka ta, która go oburzyła jeszcze wczoraj, teraz mu się wydała śmiałym porywem talentu ładnej kobiety przy nim siedzącej i przepowiadał jej tryumf, jeżeli zastosuje się do wskazówek i rad, jakie nie omieszka jej udzielić. Zabrał głos i w improwizowanej prelekcyi przedstawił jej swoje zapatrywania. Zdaniem jego, żadna z dramatycznych nie zrozumiała dotąd, jak należy pojmować rolę Pauliny,