Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/476

Ta strona została uwierzytelniona.

tej skromnej, uczciwej burżuazki, która dopiero nawróciwszy się, dotknięta łaską bożą, przetworzyła się cudem w typ idealny, ponętny swą wyższością. Sylwia wręcz odmiennie pojmowała postać Pauliny, była ona dla niej od pierwszego wiersza idealną bohaterką symbolicznej legendy. Lecz wobec zapatrywań krytyka, milczała, ani razu mu nie przecząc, a gdy skończył swój długi wykład, udawała zachwyconą i przekonaną. Przyjął jej pochwały z widocznem zadowoleniem, winszując sobie tak pięknej i posłusznej uczennicy. Lecz spostrzegłszy, że jest już godzina dziesiąta, zerwał się z miejsca i szybko wszystkich pożegnawszy, opuścił wonną i wspaniałą jadalnię, by pobiedz do teatru, gdzie wzywał go obowiązek.
— Ach, moi drodzy, jakże swobodniej oddycham, gdy już poszedł sobie ten nudziarz, ten wasz wpływowy krytyk! — zawołała Sylwia. — Jaki on głupi z tem swojem pojmowaniem roli Pauliny! Byłabym mu dobrze nos utarła, gdybym go nie potrzebowała... Idyota! Ale nie mówmy już o nim! Nalejcie mi wina, niech zapomnę o tej nudnej figurze!
Teraz dopiero zaczęto się bawić w kółku dobrze sobie znajomem. Czterej pozostali mężczyźni ubiegali się o spojrzenie i uśmiech tej strojnej, wybrylantowanej, w połowie nagiej, ładnej dziewczyny, a z sąsiednich korytarzy i salonów, dobiegały równie wesołe śmiechy, rozmowy i pocałunki innych biesiadujących; gorączkowa chęć