Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/478

Ta strona została uwierzytelniona.

dla nich nową podnietą. W miarę jak piła, stawała się coraz jaskrawszą mięszaniną krańcowego bezwstydu i krańcowej skromności. Wiedziała, że była wtedy najniebezpieczniejszą. Dziewiczy wyraz jej twarzy o rysach idealnej czystości był maską jej natury przewrotnej i zepsutej do potworności. A zwłaszcza, gdy się upiła, niebieskie jej oczy stawały się niewinne, przezroczystej szczerości, lecz właśnie wtedy miewała dyabelskie pomysły kurtyzanki, doprowadzające mężczyzn do szału ze zmysłowego roznamiętnienia.
Duvillard zachęcał ją do picia, ciesząc się skrycie, że nieprzytomną odwiezie i pozostanie przy niej, czego pragnął napróżno od tak dawna. Lecz ona się uśmiechnęła, domyśliwszy się jego zamiaru.
— Odgadłam, mój kochany, odgadłam; nic z tego! Wyobrażasz sobie, że skoro piję i jestem wesoła, to zrobisz ze mną, co zechcesz? Nie, nie, źle obliczyłeś; piję, ale jestem przytomna. I wiedz, że dotrzymam, co powiedziałam... Niczego się odemnie nie spodziewaj, słyszysz, niczego, nawet pocałunku, dopóki nie przyniesiesz mi nominacyi z teatru Komedyi francuzkiej... Pamiętaj o tem i przynieś mi ją prędko, jeżeli ci pilno...
Duvillard słyszał te słowa już od sześciu tygodni, silił się teraz na uśmiech, lecz wściekłość nim miotała. Wszakże miał nadzieję, że ją dziś upoi i nieprzytomną odwiezie, by zanieść i roze-