Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/480

Ta strona została uwierzytelniona.

Duvillard zaprotestował.
— Ależ, to niemożebne! Legras śpiewa same obrzydliwości. Nie chcę, abyś słuchała czegoś podobnego... i nigdy cię nie zaprowadzę do tej rynsztokowej kawiarni.
Udała, że go nie słyszy i, powstawszy z miejsca, trochę się chwiejąc na nogach, stanęła przed lustrem, a poprawiając włosy, mówiła ze śmiechem:
— Mieszkałam kiedyś na Montmartre, z przyjemnością zobaczę moje dawne wzgórze, tak, z przyjemnością... A prócz tego, mam dziwną chętkę zobaczenia Legrasa, bo mam przeczucie, że ten sławny dzisiejszy śpiewak jest moim dawnym Legras. Oj, dawne to czasy! Więc chodźmy, chodźmy, nudzę się tutaj! Legras mnie zabawi.
Duvillard był przerażony zachcianką Sylwii.
— Zastanów się, czyż możesz iść do tej cuchnącej nory, tak jak jesteś ubrana? Nie możemy cię tam zaprowadzić, zwłaszcza dziś. Wyobraź sobie efekt, jakibyśmy sprawili, wchodząc tam z tobą w sukni wyciętej i pokrytej brylantami! A toż-by na nas stołkami rzucano... Gerardzie, proszę cię, przemów do niej i wytłomacz, że nie możemy iść z nią na Montmartre.
Gerard, który z odrazą myślał o podobnej wyprawie, chciał już przemówić, gdy zamknęła mu usta ręką, wołając z pół pijanem rozbawieniem i uporem: