Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/489

Ta strona została uwierzytelniona.

Bergaz nie spuszczał oczu z twarzy Raphanela, lecz nie wtrącając się do rozmowy, uśmiechał się, wymieniając błyskawiczne spojrzenia ze swoimi dwoma adjutantami Sanfaute i Rossim, którzy zachowywali się z pozorną obojętnością, lecz obadwaj byli ciałem i duszą oddanymi swojemu przywódcy, który jeżeli korzystał z ich pochopności do występku, to dawał im w nagrodę materyalne korzyści, wynikające z praktycznego stosowania anarchii. Hyacynt był wyłącznie zajęty włosami Sanfaute’a. Pragnął być estetą i marzył o wprowadzeniu w czyn łączącego się z tem występku, lecz brakowało mu ku temu odwagi. Z szaloną zazdrością patrzał teraz na kobiece uczesanie Sanfaute’a, chociaż z miną znudzoną zwierzył się księżnie, że to rzecz znana i zbyt pospolita.
W oczekiwaniu na Legrasa, publiczność biła oklaski dwom zmieniającym się na estradzie śpiewaczkom. Jedna z nich, tłusta, nuciła ckliwe sielanki, pełne dwuznacznych aluzyj, druga zaś, chuda, krzykliwym głosem podkreślała rubaszne słowa, waląc niemi, jak pięścią. Właśnie dopiero co skończyła, podnosząc burzę śmiechów i wykrzykników, gdy uwaga rozbawionej sali została pochłonięta wejściem kilku osób do jedynej loży, jaka się tu znajdowała.
Sylwia stanęła cała wychylona z loży, jaśniejąc jak słońce w swej żółtej atłasowej sukni pokrytej brylantami. Patrząc na tę piękną kobie-