Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/492

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak, masz racyę, więc może... ale jeszcze nie teraz...
— Nagle cała sala się uciszyła, każdy zajął swoje miejsce, w oczekiwaniu upragnionej rozkoszy. Legras ukazał się na estradzie. Był to młody jeszcze mężczyzna, w aksamitnej kurtce, twarz miał okrągłą i starannie wygoloną, spojrzenie ostre, ruch szczęk zwierzęcy. Przedstawiał typ samca ubóstwianego przez kobiety, które teroryzował. Jako śpiewak kawiarniany, miał talent niepospolity, śpiewał czysto, a metaliczny jego głos wzruszał potęgą swej patetyczności. Repertuar jego składał się z piosnek, w których trywialność łączyła się z dojmującemi obrazami nędzy i cierpienia warstw najniższych. Wszystkie trucizny, wszystkie rany i zgnilizny społecznego piekła wyły i jęczały swe bóle w słowach najsprośniejszych, plwając krwią i płomieniami.
Odezwała się fortepianowa przygrywka i Legras zaśpiewał legendę „O koszuli“, ową rzecz, którą cały Paryż chciał słyszeć. Słowa, jakby biczami zrywały ostatnie szmaty z ciała biednej dziewczyny, której wstydliwość jest zbytkiem, ponieważ z przeznaczenia musi zostać prostytutką. Rozwiązłość uliczna występowała w pieśni jak brudna plama, jak trucizna, pełna goryczy. Lecz występki bogaczów gorszem jeszcze były błotem dla tego kobiecego ciała, które, obnażone, zgwałcone, sponiewierane, w lat kilka kończyło gnić, porzucone jak ścierwo, wreszcie zgarnięte zostawało do