Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/493

Ta strona została uwierzytelniona.

wspólnej mogiły, lecz pierwej jad i przekleństwo wszczepiało w krew swoich katów. Silniejszą od słów była mimika, oraz intonacya, z jaką Legras rzucał to wszystko w twarz bogaczów, możnych władców, przychodzących go słuchać w towarzystwie strojnych swoich towarzyszek. W nizkiej sali, pełnej fajczanego dymu, swędu i gorąca gazowych kinkietów, głos Legrasa padał jak razy policzków, chłostał, jak zapowiedź uraganu wszystko zmiażdżyć mającego.
Gdy skończył, szał uniesienia ogarnął całą salą. Krzyki, wycia, klaskania, tupania — rozlegały się bez końca. Strojne kobiety były może najżarliwsze, bynajmniej niedotknięte obelgą, która wprost im była rzuconą.
— Brawo, brawo! — krzyczała aż do ochrypnięcia, rozbawiona, uszczęśliwiona księżna de Harn.
Sylwia, która dopiero wszedłszy do sali zaczęła być coraz wyraźniej pijaną, klaskała teraz w ręce, wołając na całe gardło:
— To on, to mój Legras! Muszę go pocałować! Muszę, bo prawdziwej rozkoszy przez niego doznałam!
Duvillard, zrozpaczony, chciał ją przemocą ztąd wynieść, lecz uchwyciła się za brzeg loży i coraz głośniej wyrażała swoje uwielbienie dla odnalezionego Legrasa. Była przytem bardzo wesoła i szczerze się bawiła. Duvillard błagał ją teraz, by zechciała opuścić salę. Zgodziła się, równie jak