Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/494

Ta strona została uwierzytelniona.

na odwiezienie przez niego, lecz pod warunkiem, że najpierw pójdzie pocałować Lagrasa, swojego dawnego przyjaciela.
— Zaraz do was powrócę, idźcie wszyscy trzej razem do mojego powozu, za chwilę was tam odnajdę...
Sala się uspakajała, niektórzy goście wychodzili, przyszedłszy tutaj tylko dla usłyszenia Legrasa, a księżna, widząc, że loża już była pusta, zaczęła myśleć o sposobie zniewolenia Hyacynta, by ją odwiózł i przy niej pozostał.
Hyacynt słuchał Legrasa ze znudzeniem i rozpoczął rozmowę z Bergazem o Norwegii. Ach... fiordy! Ach, srebrem zamarzłe jeziora północy! Ach, zimno podbiegunowe! Zimno czyste, zimno niepokalane, liliowe; zimno wieczne, nieskończone jak piękno! Hyacynt zachwycenia swoje nad zimnem zakończył uwagą, że tylko tam w tych przeczystych krainach śniegu i przezroczy lodowych, rozumiał miłość dla kobiety, bo odzyskiwała niepokalaność na śnieżnym całunie.
— Chcesz? Pojedziemy tam jutro! — zawołała księżna ze swą zwykłą żywością. Będzie to nasza ślubna podróż... Pałac zamknę, służbę rozpuszczę, bo niewiadomo kiedy ztamtąd wrócimy!
Dodała zaraz ze śmiechem, że żartuje, lecz Bergaz znał ją dostatecznie, by nie powątpiewać, że zdolną była natychmiast wykonać swój projekt. Na myśl, że pałac księżnej będzie zamknięty i pozostawiony bez straży, zamienił się wy-