Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/496

Ta strona została uwierzytelniona.

za sobą towarzysza, uprowadził go przez boczne drzwi, o których istnieniu musiał dobrze wiedzieć. Tak się to wszystko szybko stało, że nikt nie mógł zauważyć całego manewru i ucieczki tych dwóch ludzi.
— Zkąd pan wracasz? — zapytała księżna, gdy Bergaz, powróciwszy, zasiadał spokojnie na swem miejscu pomiędzy Sanfaute i Rossim.
— Zkąd powracam? Czyż pani nie widziała, że pobiegłem pożegnać Wiktora Mathis, który już wychodził z sali.
Rozamunda oświadczyła, że zaraz to samo uczyni, lecz zatrzymała się jeszcze przez chwilę, by mówić w dalszym ciągu o Norwegii, o którą z wielkiem zajęciem dopytywał się Hyacynt Bergaza, utrzymującego, że zna ten kraj dokładnie. Wieczyste lody, spokój podbiegunowej zimy i nieustające mrozy — zachwycały dziś Hyacynta. Wspomniał, że w swoim trzydziesto wierszowym poemacie „Koniec kobiety“, poemacie którego pragnie nigdy nie dokończyć, chce mieć jako tło, odwieczny las sosnowy pod śniegiem. Rozamunda wstała z miejsca i znów żartobliwie powtórzyła, że go zaprasza na herbatę, by módz z nim ułożyć plan wyjazdu na północ. Bergaz słuchał jej z uśmiechem, spoglądając na drzwi, wtem prawie mimowolnie zawołał:
— Mondèsir!... pewien byłem, że tak się stanie!
We drzwiach, przy wejściu zatrzymał się nizki, krępy człowiek, o twarzy okrągłej, czole wypu-