Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/497

Ta strona została uwierzytelniona.

kłem i zadartym nosie, stał, rozglądał się po sali i zdawał się niezadowolniony, zawiedziony. Całą postacią przypominał wysłużonego podoficera, który w cywilnem ubraniu zachował rubaszność i giesty żołnierskie.
Bergaz, pragnąc zatrzeć wrażenie swojego wykrzykniku, rzekł jakby od niechcenia:
— Do tej sali często zagląda policya. Ten nowoprzybyły to agent tajnej policyi... Mondèsir, były wojskowy, ale w pułku miał różne nieprzyjemne sprawy, więc zmienił rzemiosło... Lubię patrzeć na jego nos, węszy jak pies, czy nie wpadnie na trop jakiej zwierzyny. Węsz, węsz, mój kochanku... a jeżeli ci powiedzieli, że tutaj się obłowisz, to życzę ci, abyś przyszedł zapóźno... Ale szukaj, byleś nie znalazł ptaka, na którego polujesz..
Już wyszli na ulicę, gdy wreszcie Hyacynt zdecydował się na odwiezienie księżnej i szybko we dwoje wsiedli do karety, która na nich czekała, bo spostrzegli niedaleko lando Sylwii z majestatycznym stangretem na koźle, a na chodniku rozmawiających z sobą trzech mężczyzn, Duvillarda, Duthila i Gerarda. Przeszło od dwudziestu minut wyczekiwali oni na powrót Sylwii. Wśród słabo oświetlonego bulwaru, po którym snuły się podejrzane postacie włóczęgów, pijaków i prostytutek, rozlegały się kłótnie, uderzenia, wstrętne szepty i urywane rozmowy. Zewnętrzne bulwary zwłaszcza w tej ubogiej dzielnicy