Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/502

Ta strona została uwierzytelniona.

być nie może! Zerwie z nią, niech odpokutuje ta wszetecznica za tyle zadanych mu męczarni i upokorzeń. Zawołał przejeżdżającej dorożki i wziąwszy Gerarda pod rękę, rzekł do niego:
— Mój drogi, odwieź mnie do domu!
Lecz Duthil, ucieszony tak urozmaiconym wieczorem, i już się pocieszywszy po utracie Sylwii, zawołał, śmiejąc się:
— Pocóż brać dorożkę, kiedy mamy powóz? Chodźcie, zmieścimy się doskonale we trzech. Niechcecie? Wolicie dorożkę? Jak się wam podoba! Ja wolę powóz!
Z rozjaśnioną twarzą wsiadł do powozu Sylwii i podczas gdy para wyborowych karecianych koni ruszyła kłusem, wyciągnął się z rozkoszą wśród miękich poduszek. Tymczasem zaś baron jechał starą, trzęsącą dorożką i wypowiadał cały swój gniew przed Gerardem, który, zacisnąwszy się w kąt, słuchał, milcząc i nie przerywając mu ani jednem słowem. Duvillard w szale gniewnego unienia, złorzeczył tej nędznicy, którą obsypał bogactwami, wszak wydał na nią przeszło dwa miliony, a ona, niewdzięczna, czego się dziś dopuściła! I to względem kogo, względem niego, który panem jej być powinien, jak jest panem tylu ludzi, władzcą tylu sumień, posiadaczem tylu milionów i tylu spraw najdonioślejszych! Lecz dobrze się stało! Wie on teraz, jaką jest ona kobietą i niechce jej znać więcej! Jest wolny, wy-