Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/503

Ta strona została uwierzytelniona.

swobodzony. Duvillard odetchnął, jak człowiek, któremu zdjęto dolegające kajdany.
Piotr, popatrzywszy czas jakiś za dwoma odjeżdżającemi powozami, puścił się naprzód, szukając pod drzewami ochrony przed deszczem, i pragnąc co prędzej znaleźć jaką przejeżdżającą pustą dorożkę. Było mu zimno, lecz jeszcze dotkliwiej czuł mrozem ścinające się biedne swoje serce, tak bardzo wzburzone i rozbolałe potwornością widzianych nocnych scen Paryża. Wszak dopiero co bolał, patrząc na okropne legowisko nędzarzy, wyszedłszy ztamtąd, bolał jeszcze srożej myślą o tych, którzy odtrąconymi ztąd zostali, a na ciemnym zewnętrznym bulwarze co krok napotykał się z występkiem, z prostytucyą najniższej kategoryi, by wreszcie ujrzeć obraz prostytucyi bogaczów. Szedł teraz szybko, wymijając blade twarze dziewczyn publicznych, które, snując się jak cienie, łaknęły użebrać marny swój kawałek chleba, gdy ktoś, zbliżywszy się, szepnął mu do ucha:
— Niechaj pan zawiadomi brata, że policya jest na karku Salvata. Lada chwila Salvat może być aresztowany.
Piotr się odwrócił, lecz tajemnicza postać już się oddaliła, wszakże gdy na nią padło światło latarni gazowej, zdawało mu się, że poznaje drobną, bladą twarz Wiktora Mathis. Piotr westchnął, przypomniawszy sobie postać je-