Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/507

Ta strona została uwierzytelniona.

nuncyacyj, plotek i szpiegostwa. Na szczęście, dziś, z powodu półpościa, izba nie obradowała. Lecz zaraz jutro, Mège nie omieszka wystąpić z interpelacyą, a Vignon i banda jego przyjaciół przypuszczą zawzięty szturm dla zdobycia upragniotych tek ministeryalnych. Monferrand widział się już zwyciężonym i zmuszonym do opuszczenia tego gabinetu, w którym tronował od ośmiu miesięcy i bez zbytecznej próżności uznawał, że niełatwo będzie można go tutaj zastąpić. Oddawał sobie słuszność, że sprawiał swój urząd umiejętnie, jak człowiek mający wszystkie ku temu dane, by rozkazywać, poskramiać tłumy i wieść je podług wiadomego sobie planu.
Odrzucił dzienniki pogardliwym ruchem i, wstawszy z miejsca, przeciągnął, się mrucząc, jak lew niepotrzebnie drażniony. Rozejrzał się dokoła swego gabinetu umeblowanego w stylu oficyalnym, łączącym zwykle drzewo machoniowe z zielonym adamaszkiem i zamaszyście zaczął chodzić tam i napowrót po obszernym pokoju. Ręce założył w tył, a z twarzy znikł mu zwykły wyraz ojcowskiej pobłażliwości i poczciwego uśmiechu. Był teraz tylko sobą, z całą rubasznością i zawziętością swej natury wytrzymałego szermierza. Nizki, barczysty, szeroki w ramionach, rysy twarzy miał grube, usta zmysłowe, nos silnie rozwinięty, oczy surowe, świadczące, że był człowiekiem bez skrupułów i o żelaznej woli. Cóż teraz pocznie? Czy ma dać się unieść złemu prądowi i paść na