Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/510

Ta strona została uwierzytelniona.

skie, oraz przez studentów z łacińskiej dzielnicy. Obawiano się zwykle, by nie stratowano kogoś z tłumu cisnącego się na widowisko.
— Proś pana Gascogne, niech wejdzie.
Prawie natychmiast ukazył się wysoki, szczupły mężczyzna, silny brunet, wyglądający z pozoru na świątecznie ubranego robotnika. Gascogne znał wybornie wszystkie tajemnicze strony życia Paryża, posiadał umysł trzeźwy i metodyczny. Na nieszczęście inteligencyę swoją osłabił wielką zarozumiałością, rutyną, oraz przekonaniem, że on jeden wszystko wie i zna najlepiej.
Zaraz na wstępie uniewinił swego przełożonego, prefekta policyi, który byłby nieomieszkał przyjść osobiście rozmówić się z ministrem, lecz skutkiem niedomagania nie jest w stanie opuścić dzisiaj swojej sypialni. A może lepiej się stało, że on sam, Gascogne, złoży dziś raport panu ministrowi, albowiem zna jaknajdokładniej sprawę, z którą przybywa. Po chwilowej pauzie, rzekł z wielką powagą:
— Panie ministrze, zdaje mi się, że wreszcie trzymamy w ręku sprawcę zamachu przy ulicy Godot-de-Mauroy.
Monferrand, który słuchał dotąd z widoczną niecierpliwością, nagle żywo się zainteresował. Próżne, dotychczasowe poszukiwania policyi codziennie były wyszydzane w dziennikach, drażniących go swojemi bezustanemi żartami i kpinami. Odpowiedział więc z łaskawą brutalnością: