Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/516

Ta strona została uwierzytelniona.

ścią, połączoną z umiejętną dozą poszanowania. Twarz jego miała teraz wyraz wielkiej szczerości i poczciwości.
— Drogi prezydencie, dla czego mnie nie zawezwałeś, jeżeli potrzebowałeś się ze mną widzieć? Byłbym wszystko porzucił, by zaraz się stawić na twoje wezwanie!
Barroux machnął ręką, na znak, że nie pora zabawiać się grzecznościami.
— Wyszłem dziś wcześniej z domu na moją codzienną przechadzkę, by czemprędzej choć trochę ochłonąć, po przeczytaniu... wiesz czego... a tak jestem skłopotany, że nie chciałem, nie mogłem odłożyć naradzenia się tobą... Domyślasz się, co mam na myśli? Wszak nie możemy pozostać w bezczynności wobec ciosu, jaki spadł, tak na mnie jak i na ciebie! Jutro rano, podczas naszego zebrania ministeryalnego, ułożymy plan obrony, lecz dziś pomówmy z sobą we dwóch, trzeba się rozpatrzeć...
Usiadł w fotelu, a Monferrand, przysunąwszy sobie krzesło, ulokował się w pobliżu, lecz tyłem do okna. Dwaj ci ludzie w niczem nie byli do siebie podobni. Barroux o dziesięć lat starszy, zupełnie siwy, twarz miał piękną i zupęłnie wygoloną, z pozostałemi tylko bo bokach białemi jak śnieg faworytami. Pięknej był i okazałe postawy, siląc się na tem większą jej dostojność, iż szanował sobie swój wysoki urząd. W całym jego układzie było wiele konwencyonalnego