— Owszem, zrobię tak, a nie inaczej. I zobaczymy, czy jutro cała Izba jednogłośnie nie okrzyknie mojego rozgrzeszenia, bo jeżeli zawiniłem, to tylko w gorliwości służenia sprawie republikańskiej. Znacie mnie wszyscy, i wiecie, że jestem starym sługą wolności!
— Nie poddawaj swej sprawy sądowi Izby. Zapewniam cię, że się zgubisz, a zarazem nas wszystkich pociągniesz w swym upadku.
— Mniejsza z tem! Przepadniemy, lecz uczciwość nasza ocaleje!
Monferrand zawrzał wściekłym gniewem, lecz nagle się opanował i uspokoił. Zajaśniał bowiem w jego umyśle plan postępowania, plan, którego napróżno od rana poszukiwał, pragnąc znaleźć pożądaną dla siebie drogę ratunku. Korzyści, jakie już ujrzał z aresztowania Salvata, dopełniały się obecnie, tworząc śmiałą kombinacyę. Pocóż ma powstrzymywać upadek tego poczciwca, jakim był Barroux? Wszak jedyną, pożądaną dla niego rzeczą było uratowanie własnej swej osoby, a przynajmniej możność powrotu do zajmowanego dziś stanowiska. Zamilkł więc, odpowiadając już tylko oderwanemi słowami, niemającemi znaczenia, a gdy już widział jasno, jak postąpi, rzekł ze zwykłą, przybraną rubaszną prostotą:
— A wreszcie, kto wie, może masz słuszność, kochany prezydencie... Trzeba mieć odwagę...
Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/521
Ta strona została uwierzytelniona.